niedziela, 28 grudnia 2014

Część pierwsza - Tajlandia

W Bangkoku bez zmian...
Z Polski wyruszyliśmy od razu z przygodami. Najpierw Dasia zapomniała zabrać portfela z domu, więc gnaliśmy na dworzec Polskiego Busa taksówką, po czym na miejscu skasowała maila z nr biletu na tenże bus... No nic, wszystko skończyło się szczęśliwie i jak do tej pory więcej takich akcji już nie mieliśmy.
Po dotarciu do Pragi i zalogowaniu się w hostelu, ruszyliśmy z kopyta zakosztować czeskiego piwa i ichnich przekąsek. Szło nam całkiem nieźle, więc przepuściliśmy nieco więcej koron niż planowaliśmy  na złocisty trunek, który okazał się wyjątkowo wyborny i dobrej jakości.


Następnego dnia bez pośpiechu dotarliśmy na lotnisko Vaclava Havla skąd odlecieliśmy do Paryża z opóźnieniem na tyle sporym, że zrezygnowaliśmy z wyskoku na miasto pomiędzy przylotem z Pragi a wylotem do Kantonu w Chinach. Pozostały czas przespaliśmy na podłodze przy naszym gate.
Przelot do Chin raczej standardowy poza tym, że w Air France podczas lotu można do woli korzystać z mini buteleczek z alkoholami co bardzo mi pomogło znosić trudy nudnego przelotu.
W Chinach nastąpiła szybka przesiadka i tak po ponad 25h lotów i oczekiwań znaleźliśmy się w Bangkoku po 2200.


Po szybkiej odprawie i odebraniu bagażu, pociągiem oraz taksówką dotarliśmy w okolice Khao San Road, gdzie mieliśmy wynajęty Guest House. Ponieważ byliśmy głodni, zrzuciliśmy tylko bagaże w pokoju i poszliśmy na nasz pierwszy azjatycki posiłek. Gdy już podjedliśmy i popiliśmy najlepszym shakiem z mango, wracając do GH stwierdziliśmy, że w Bangkoku nadal bez zmian...



Nasz plan na pobyt w Tajlandii zakładał spędzenie tygodnia czasu w dwóch miejscowościach: Kanchanaburi oraz Chiang Mai. Wszystkie bilety i rezerwacje opłaciliśmy już wcześniej w Polsce, ale co do atrakcji zostawiliśmy sobie zupełnie wolną rękę. Dzięki temu mogliśmy dowolnie decydować już na miejscu z czego skorzystać a co uznać za mało ciekawe lub nie atrakcyjne.


Czas w Kanchanaburi poświęciliśmy głównie na relaksowanie się po podróży i nawiązywanie nowych znajomości z poznanymi po drodze Polakami, Anetą i Adamem. Integracja przebiegała w iście polskim stylu...




Po dwóch dniach odreagowywania jetlag w Kanchanaburi, znów byliśmy na kilka godzin w stolicy Tajlandii tylko po to by stwierdzić, że w Bangkoku nadal bez zmian...
Szczególnie jeśli chodzi o naszą absolutną bezradność w zrozumieniu funkcjonowania autobusowego transportu miejskiego. W tej rozgrywce My v System transportu nadal 0:3!

W Chiang Mai można spędzić ponad tydzień na samych atrakcjach oferowanych przez przemysł turystyczny a i pewnie tego było by za mało. My mieliśmy tylko 4 dni i brak planu. Dlatego też skoncentrowaliśmy się jedynie na odwiedzeniu miejsca ze słoniami oraz szkole gotowania. Pozostały czas pędziliśmy na swobodnym poruszaniu się po samym mieście, oraz jego okolicach za pomocą wynajętego skutera.


Nasza konkluzja po skorzystaniu z owych atrakcji jest taka, że firma JUMBO TREKER to zwykli oszuści, a słonie są tam traktowane jak niewolnicy do zarabiania pieniędzy na turystach. Samo obcowanie z tymi wielkimi i łagodnymi zwierzętami było ogromną przyjemnością ale z ich właścicielami ( bo nie opiekunami) już nie! Firm z nazwą Jumbo jest kilka, ale ta której nie polecam ma w logo słonia ze spuszczonymi spodniami który sika... wniosek taki firma olewa klienta ciepłym moczem...




Z kolei szkoła gotowania Bazil to strzał w dziesiątkę i sama przyjemność z korzystania z usług jej właścicielki, kucharki i instruktorki o imieniu Boom.


Podczas paru godzin dowiedzieliśmy się kilku nowych i  istotnych szczegółów dotyczących poszczególnych składników kuchni tajskiej, przygotowywania nowych dań oraz procesów z mini związanych.




Mimo że formuła zajęć jest przygotowana pod nowicjuszy to jednak się nie nudziliśmy i wróciliśmy do Gh nie tylko najedzeni ale i bardzo zadowoleni.



Następnego dnia wieczorem znów byliśmy w Bangkoku i tym razem stwierdziliśmy, że tu nadal bez zmian... tym razem udało nam się nieco oszukać system transportowy więc uznajemy, że jest 0:3,5!
Po tygodniu spędzonym w Tajlandii, opuszczaliśmy ten kraj jadąc autobusem w kierunku granicy Kambodży do miasta Trat.
Ale o tym co po drodze i jak nam było w Kambodży w następnym poście już wkrótce...

Albumy zdjęć pojawią się gdy wymyślimy jak obejść blokadę przesyłania zdjęć stosowaną przez wietnamską bezpiekę... 

Zgodnie z obietnicą po znalezieniu sposobu jak obejść blokadę, publikuję link ze zdjęciami z Tajlandii, miłego oglądania :)

Zdjęcia z Tajlandii